niedziela, 8 września 2013

K-ON!


12 odc. po 24 min.
Studio Kyoto Animation
reż. Naoko Yamada 
2009

Zanim zaczęłam oglądać K-ON!, spotykałam się i z bardzo pochlebnymi, i z całkiem negatywnymi recenzjami tej serii. Nie byłam pewna, czy w takim razie warto poświęcić czas choćby na jeden odcinek, ale po raz kolejny zaufałam mojej intuicji estetycznej, która na widok K-ON-owej kreski powiedziała „taaaak!”. W tej chwili mogę powiedzieć, że rozumiem zarówno przeciwników, jak i zwolenników tego anime, przy czym sama zaliczam się do tej drugiej grupy. 
To, że przez całe dwanaście odcinków tak naprawdę niewiele się dzieje, a główny dylemat moralny bohaterów dotyczy kwestii tak ważkiej, jak to, czy wziąć się do roboty, czy może jednak napić herbaty i zjeść ciasteczko, może zniechęcić, zgadzam się. Poza tym w K-ON! nie ma dramatów miłosnych, konfliktów międzypokoleniowych, decyzji zmieniających życie (chociaż… w pewnym sensie…) i innych fajerwerków. No więc co tam mamy, tak właściwie? Cztery bohaterki – i to wystarcza. (W bonusie dorzucono też absolutnie sfiksowaną nauczycielkę).   
Ritsu, Mio, Yui i Mugi chcą założyć szkolny zespół muzyczny – a przynajmniej tak deklarują. Rzecz w tym, że brakuje im: czasu, motywacji, pracowitości, energii, a w jednym przypadku także podstawowych zdolności. To nie powinno się udać. A jednak… 



Tajemnicą sukcesu tych czterech sympatycznych dziewcząt jest przyjaźń – to właśnie dzięki solidarności, miłej atmosferze i wzajemnej akceptacji udaje im się zmienić najbardziej leniwą, roztrzepaną i oportunistyczną z nich w oddanego członka zespołu. Mowa tu o Yiu, gitarzystce, która jest według mnie najciekawszą postacią serii. Myślę, że nie da się jej tak naprawdę polubić, nie znając kogoś podobnego we własnym życiu. Ja mam taką przyjaciółkę: osobę z wielkim sercem, która byłaby w stanie przespać całe swoje życie, gdyby jej tylko na to pozwolić, która jest tak roztrzepana, że kiedyś zgubiła się w Tesco i dzwoniła po pomoc, która raz wpadła do męskiej toalety przez pomyłkę, bo… chciała kupić cytryny, która jest w stanie spóźnić się gdzieś siedem godzin… Ludzie mawiają o niej, że jest istnym utrapieniem, ale nie sposób jej zapomnieć czy przestać się dziwić jej wyjątkowemu talentowi do pakowania się w kłopoty i spadania zawsze na cztery łapy. Oglądając K-ON!, myślałam o niej i odnajdywałam wiele jej cech w przesympatycznej, ciepłej Yui. 



Pozostałe dziewczęta: Ritsu, Mio i Mugi też są bardzo barwnymi postaciami i świetnie się uzupełniają. Jeśli ktoś nie zostanie od razu fanem Yui, pewnie zwróci uwagę przede wszystkim na atrakcyjną, pracowitą Mio, która łączy w sobie stanowczość z wstydliwością. Ritsu jest energiczna i niezdyscyplinowana, a Mugi słodka i mocno „odklejona” od codzienności. Razem tworzą naprawdę wybuchową mieszankę, ale na razie zamiast podbijać świat, wolą… napić się herbatki. 

W K-ON! poza bohaterkami bardzo podobała mi się konsekwencja założeń serii. Zwykle jeśli mamy anime opowiadające o grupie uczniów, nie obejdzie się bez szkolnych miłości – bezdyskusyjnie. Tymczasem twórcy K-ON postanowili nie pakować zbyt wielu grzybów w barszcz, co według mnie wyszło tej serii na dobre (zaznaczam, że to nie jest tak, że nie lubię sobie pooglądać miłej haremówki czy porządnego szkolnego romansu). To historia o przyjaźni i pasji – koniec, kropka. 



Krótkie pochwalne słowo o grafice: nigdy dotąd nie spotkałam w anime bohaterów, których wygląd tak idealnie oddawałby ich charakter: ciepło, życzliwość, zadziorność, nieśmiałość, dobroć, przekorę… Dotyczy to nie tylko Yui, Mugi, Mio i Ritsu, ale także Ui, młodszej siostry Yui, która jest kolejną bardzo udaną postacią (dużo bardziej niż Azusa, która nieco później dołącza do zespołu).   




W negatywnych recenzjach K-ON! zazwyczaj narzekano na nudę; z jednej strony to rozumiem, a z drugiej – nie. Wiem, że gusta są różne, ale naprawdę trudno mi wyobrazić sobie kogoś zupełnie odpornego na wyjątkowy urok tej serii i jej subtelny, ciepły humor (słowo „pąkle” ciągle wywołuje we mnie dziki chichot). Mnie K-ON! urzekło bez reszty – oglądając kolejne odcinki, czułam się jak na wakacjach (a jako że bardzo dawno nie miałam wakacji, ma to swoją wagę). Może rzeczywiście nie warto oglądać K-ON! jeśli ma się ochotę na mechy, urywanie głów i mroczne tajemnice, ale jeśli potrzebujecie niegłupiego poprawiacza nastroju – jeśli macie wrażenie, że ludzie dookoła was nie doceniają wagi ciastek w życiu – jeśli chcecie odpocząć od obowiązków i zebrać siły – K-ON! to właściwy wybór.     




3 komentarze:

  1. Nie próbowałam jeszcze nigdy tego gatunku anime, ale po przeczytaniu tak dobrej i pozytywnej recenzji grzechem byłoby nie obejrzeć. Poza tym, muszę się zgodzić, kreska jest genialna!

    OdpowiedzUsuń
  2. K-ON mam w planach, prędzej czy później na pewno je obejrzę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. K-ON jest świetny- polecam
    ale drugi sezon już średni

    OdpowiedzUsuń