sobota, 15 grudnia 2012

Summer wars

Summer wars
2009
109 min.
reż. Mamoru Hosoda

Kiedy najładniejsza dziewczyna w szkole proponuje Kenjiemu wakacyjną pracę, chłopiec bez wahania porzuca swoje ukochane zajęcie (czyli ślęczenie przed komputerem i współtworzenie wirtualnej społeczności OZ) i wyjeżdża z nią do jej rodzinnej posiadłości w okolicach Uedy. Bardzo jestem ciekawa, czy Kenji zgodziłby się równie chętnie, gdyby od początku wiedział, na czym ma polegać jego zadanie. Otóż beztroska Natsuki wynajęła go, aby udawał jej narzeczonego na rodzinnym spotkaniu z okazji urodzin babci. Kiedy Kenji zostaje zaakceptowany przez seniorkę rodu (a ród to naprawdę imponujący, czcigodny, wielce zasłużony dla kraju – współcześnie zaś hałaśliwy, roześmiany, nieopanowany, a przede wszystkim WIELKI), nie może się już wycofać, chociaż bardzo by chciał. Nie chodzi o to, że Natsuki mu się nie podoba (wręcz przeciwnie!) albo że nie polubił jej rodziny – po prostu Kenji dużo lepiej radzi sobie z liczbami niż z ludźmi, a zwłaszcza ślicznymi dziewczynami, które składają mu niecodzienne propozycje.



Moglibyśmy się tu spodziewać romantycznej komedii pomyłek, tymczasem to nie nieśmiałość i niezgrabność Kenjiego wpakują go w prawdziwe kłopoty, lecz – paradoksalnie – właśnie jego wybitny talent matematyczny. W nocy chłopiec dostaje tajemniczego maila zawierającego skomplikowaną zagadkę liczbową, którą z trudem udaje mu się rozwiązać. Wysyłając odpowiedź z rozwiązaniem, nawet nie wie, że oto zaczęły się… summer wars!



Film Mamoru Hosody, reżysera anime O dziewczynie skaczącej przez czas (recenzja), zrobił na mnie ogromne wrażenie – wszystkie przyznane mu nagrody są całkowicie zasłużone, ba! powinien dostać drugie tyle! Szczególnie imponująca jest jego kompozycja: bardzo bogata, wielowarstwowa, a przy tym czytelna i zwarta. Nie ma w tym filmie ani jednej zbędnej minuty, ale znalazło się miejsce na momenty wyciszenia i zwolnienia tempa akcji, piękne ujęcia detali, małe rodzinne scenki rodzajowe oraz wiele wątków, o których się tylko napomyka (szczenięce zauroczenie Natsuki czarną owcą rodu – ironicznym wujem Wabisuke, przeszłość małego wojownika Kazumy), a które mogłyby rozwinąć Summer wars w całą serię anime. To narracyjne zdyscyplinowanie sprawia, że przez prawie dwie godziny nie sposób oderwać się od tej historii.



Jeśli chodzi o bohaterów… cóż, należy cos tu wyjaśnić. Głównym bohaterem nie jest Kenji. Ani Natsuki. Ani Wabisuke. Najważniejsza w Summer wars jest rodzina i to ona jest główną bohaterką filmu. Nie szkodzi, jeśli nie uda się wam zapamiętać imion wszystkich rubasznych wujków, despotycznych ciotek, frywolnych kuzynek i niezliczonej dziatwy – tu chodzi o więź, a nie o poszczególne osoby, chociaż każda z nich ma do odegrania swoją rolę. Nie chciałabym sprowadzać Summer wars do „bajki z morałem”, bo byłoby to paskudne uproszczenie, ale film ten mówi – między innymi – o dwóch rzeczach: o rodzinie i o wojnie. O tym, na czym polega siła rodziny (niezależnie, czy mówimy o epoce samurajów, czy współczesności) i o tym, jak się wygrywa wojny.



W tej pięknej, spójnej całości zachwycają również detale i różne fabularne drobiazgi: to, z jaką delikatnością zostały przedstawione uczucia Kenjiego, kilka scen prezentujących niezwykłą osobowość seniorki rodu, zderzenie męskiej i żeńskiej części rodziny czy wreszcie sama postać Natsuki. Jedyne, co mi się w Summer wars nie podobało, to grafika świata OZ – o ile śliczna kreska rzeczywistego świata może moim zdaniem konkurować z perełkami ze Studia Ghibli, o tyle OZ jest tak cukierkowe i infantylne, że gdybym sama była destrukcyjnym programem AI, też bym sobie nie żałowała i wysadziłabym w powietrze te wszystkie delfiny i króliczki. Może to również część przesłania tego filmu, całkiem serio…      


niedziela, 9 grudnia 2012

Spice & Wolf - sezon 1


Spice & Wolf
13 odc. po 24 min.
Studio Imagin, 2008
reż.Takeo Takahashi
na podstawie powieści Isuny Hasekury



Spice & Wolf to jedno z tych anime, które na początku skusiły mnie ładną kreską. Z recenzji na Tanuki Anime wywnioskowałam, że nie ma co zbyt dużo oczekiwać po tej serii, ale co tam – przynajmniej sobie popatrzę na ładne obrazy, pomyślałam. Pierwszy odcinek wydawał mi się dosyć dziwny: wędrowny kupiec spotyka tajemniczą wilczą boginię urodzaju, która przybrała postać kobiety z ogonem i uszami lisa. Hm, nie za dużo tego: wilk, lis i plony? Dotąd nie wiem, dlaczego Holo ma lisie, a nie wilcze uszy, ale szybko przestało mi to przeszkadzać, a historia naprawdę mnie wciągnęła, dużo bardziej, niż się spodziewałam.



To anime, zbudowane na sprawdzonym motywie filmu drogi, łączy ze sobą dynamiczną intrygę z ciekawie zarysowanym wątkiem romansowym. Z tym, że intrygi dotyczą… kupiectwa, a romans rozwija się dosyć nietypowo. Główni bohaterowie, Holo i Lawrence, zawierają pakt: on w zamian za pomoc przy transakcjach pomoże jej dotrzeć na Północ, gdzie Holo spodziewa się spotkać swoich nieśmiertelnych pobratymców. W układ nie jest wliczone długofalowe, uroczo podstępne uwodzenie, więc Lawrence mógłby potraktować to jako dodatkową korzyść. Wydaje mi się, że już to wyraźne iskrzenie między nimi wystarczyłoby, żeby nakręcić fabułę, ale poza tym mamy wątek biznesowy.

Na początku niewiele z tych wszystkich finansowych operacji rozumiałam i właściwie planowałam słuchać tego jednym uchem, ale potem zorientowałam się, że te wszystkie informacje o walutach, przelicznikach i „psuciu pieniądza” są ważne i – co mnie bardzo zdziwiło – całkiem interesujące. Okazuje się, że skomplikowana, wręcz szpiegowska intryga nie musi koniecznie dotyczyć zamachu na porządek świata czy sukcesji tronu, ale może z równym powodzeniem rozgrywać się w świecie finansów – nawet i na drobną skalę. Lawrence nie jest jakimś ważnym graczem, tylko zwykłym kupcem, który usiłuje zarobić na własny sklep – i prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałby się wplątać w walutowo-polityczne machinacje, gdyby nie elektryzująca obecność Holo.



Holo, mądry wilk, wręcz uwielbia takie przygody, prawdopodobnie też nowe wyzwania pomagają jej zapomnieć o odrzuceniu, jakiego zaznała jako bogini urodzaju. Można by pomyśleć, że samolubie bawi się tą sytuacją, ponieważ – w odróżnieniu od Lawrence’a – nie ma nic do stracenia. Ale to nie do końca prawda… Holo stara się ukrywać swoje motywacje i prawdziwe uczucia, ale sporo można się jednak domyślić, obserwując jej zachowanie. Na przykład tego, że jest o wiele bardziej wrażliwa i przywiązana do Lawrence’a, niż mogłoby się wydawać.



Dodatkowym smaczkiem tej historii jest kontekst religijny – mamy czasy średniowiecza i Kościół przedstawiany jest jako potężna i wpływowa polityczna organizacja. Co ciekawe, pokazywany jest głównie z zewnątrz i bliżej poznajemy tylko Chloe, będącą w pewnym sensie jego rzeczniczką. Jest to obraz dość naiwny, ale nie sądzę, aby rozbudowanie go było potrzebne (zwłaszcza jeśli twórcy anime nie mieli na to konkretnego pomysłu). Ważne, że Kościół bardzo niechętnie patrzy na przestarzałe relikty dawnych wierzeń (Czy mowa o mnie? – mogłaby teraz zaczepnie zapytać Holo). Gdyby jego przedstawicielom udało się schwytać kobietę-lisa, pobożni ojcowie od razu pobiegliby rozpalać stos. No i cóż – Holo rzeczywiście wpada w ich ręce. Okazuje się, że nieśmiertelna (choć nie do końca) boginka ma swoje słabości, które można wykorzystać, by ją rozbroić. I tym razem nie chodzi o Lawrence’a.



Jest przygodowo, momentami krwawo (prawie wampirycznie), urokliwie, czarująco, magicznie, niebezpiecznie… Spice & Wolf naprawdę przypadło mi do gustu (swoją drogą bardzo ciekawe jest wyjaśnienie tytułu: Wolf – wiadomo, ale Spice?), a zarówno początkowa, jak i końcowa piosenka przyplątały się do mnie na dłuższy czas. Teraz z zadowoleniem zabiorę się do drugiego sezonu. Tylko znajdę kilka smakowitych jabłek…