czwartek, 5 września 2013

Toradora!


25 odc. po 24 min
2008
Studio J.C. STAFF
reż. Tatsuyuki Nagai

Pierwszy odcinek Toradora! nie zainteresował mnie na tyle, żebym chciała oglądać następne, ale po jakimś czasie (zachęcona recenzją Tristezzy) postanowiłam dać tej serii jeszcze jedną szansę. I tym razem obejrzałam do końca. Nie żałuję, chociaż Toradora! nie okazało się ani tak wyjątkowe jak Tonari no kaibutsu-kun, ani wzruszające jak Bokura ga ita, ani tak zabawne jak Lovely Complex. Było przyjemnie i naprawdę miło spędziłam czas w towarzystwie wiernego Ryuuji, nieposkromionego Kieszonkowego Tygrysa, energicznej Minori i ich przyjaciół – ale jestem w stanie podejść do tej serii krytycznie i z dystansem (rzadko mi się to zdarza, więc zaznaczam uroczyście). 



Główna linia historii jest prosta, by nie powiedzieć banalna: dwoje uczniów z tej samej klasy – Takasu Ryuuji i Aisaka Taiga – zawiązuje tajny sojusz, aby pomóc sobie nawzajem w zdobyciu uczuć ich „upatrzonych” sympatii, Minori i Kitamury. Oczywiście sojusz przeradza się w przyjaźń i oczywiście wszyscy wiemy, jak to się skończy. Na szczęście seria skupia się przede wszystkim na aspekcie przyjaźni, a olśnienie przychodzi dość późno (to była wada Lovely Complex – pewne rzeczy stały się jasne zbyt szybko i duża część akcji ograniczyła się do emocjonalnej szarpaniny; dobrze, że na wesoło…) i prowadzi do zaskakującego zakończenia. 



Dlaczego warto obejrzeć Toradora? Przede wszystkim dla ciekawych bohaterów. Ryuuji na pierwszy rzut oka może się wydawać mało interesujący: dość nieśmiały i skromny chłopiec o złotym sercu, który uwielbia gotować i sprzątać… niby to nic takiego, a jakoś nie spotyka się takich osób na każdym kroku, prawda? Jego bezinteresowna (chociaż ta bezinteresowność jest w pewnych przypadkach dość niejednoznaczna) chęć niesienia pomocy przyjaciołom i bezwzględna wierność kapryśnej Taidze (z którą nie miał łatwego życia) bardzo mnie ujęły i dlatego przymknęłam oko na jego dość nieudaną moim zdaniem „cechę szczególną” czyli aparycję młodocianego mordercy, odziedziczoną po tatusiu-mafiozie. Przebojowa, agresywna i dzika Taiga paradoksalnie bardzo pasuje do cichego Ryuujiego i oczywiście jest najbardziej rozpoznawalną postacią całej serii. Muszę przyznać, że jest rzeczywiście urocza i mimo swojej emocjonalnej „nierówności”, bardzo wiarygodna psychologicznie (może pomijając walkę na miecze w szkole). 



Pozostała część szkolnej paczki też została ciekawie przedstawiona: idealny Kitamura ma też swoje szalone i nieprzewidywalne oblicze (na przykład lubi się rozbierać publicznie…), piękna Ami umiejętnie rozbija całą grupę (żeby nie było nudno) i potrafi strzelić naprawdę zabójczą uwagą podsumowującą jakąś skomplikowaną relację uczuciową, Minori… No właśnie, radosna, energiczna, wspaniałomyślna Minori. Dziwna, spięta jak cała garść agrafek Minori. To bardzo specyficzna postać i właściwie ciągle nie wiem, co o niej myślę. Ami nazwała ją słońcem i to w pewnym sensie prawda – Minori jest stworzona do tego, żeby być w centrum, bo ma naprawdę wielki potencjał i fascynująco nakichane w głowie. Myślę, że spokojnie można by stworzyć ciekawą serię, której byłaby główną bohaterką. Rzecz w tym, że Minori występuje w Toradora!, a tutaj jest dla niej trochę za ciasno, bo to przecież Taiga i Ryuuji skupiają na sobie zainteresowanie widza. Niezależnie jednak od tego czy jest na swoim miejscu, czy nie, polubiłam ją.



Najbardziej jednak z drugoplanowych postaci zaciekawiła mnie Yasuko, matka Ryuujiego – najbardziej nietradycyjna rodzicielka jaką można sobie wyobrazić. Poza tym, że jest przesympatyczna, została też wspaniale dopasowana graficznie. Jest jednocześnie atrakcyjna, niewinna, naiwna, ciepła i uroczo roztrzepana. 



Jak już wspominałam na początku, fabuła nas nie zadziwi, ale można liczyć na kilka ciekawych zwrotów akcji. Nie jest to seria opowiadająca bardzo serio o uczuciach (jak Bokura ga ita), ale nie można odmówić jej konsekwencji fabularnej i – mimo wszystko – oryginalności. Toradora! ma rzeszę fanów i chociaż ja jestem niezmiennie w obozie Ouran Host Club i Haruhi Suzumiyi - rozumiem ich ;-))




1 komentarz:

  1. Miło się oglądało i naprawdę polubiłam tą serię. Zakończenie było dla mnie sporym zaskoczeniem, bo nie spodziewałam się, że właśnie tak się sprawy potoczą. A tak poza tym, to pierwszy opening wciąż mnie od czasu do czasu prześladuje. ;P

    OdpowiedzUsuń