Hotarubi no mori e
2011
2011
45 min.
reż. Takahiro Oomori
Studio Brains-Base
na podst. mangi Yuri Midorikawa
Przyzwyczaiłam
się już do czasowego rytmu anime: ok.25-minutowe odcinki (jeszcze tylko jeden i
idę spać, obiecuję!) albo pełnometrażowe filmy po 90 lub 120 minut (niedzielne
seanse). Tymczasem okazuje się, że w 45 minut można opowiedzieć wspaniałą historię.
Hotarubi no Mori e to opowieść o przyjaźni małej
dziewczynki i Gina, leśnego ducha, który kiedyś był człowiekiem. Hotaru poznaje
swojego osobliwego towarzysza podczas spędzania wakacji u dziadka: sześciolatka
gubi się w lesie nawiedzanym przez duchy i nagle pojawia się przed nią
młodzieniec w białej masce i obiecuje ją odprowadzić. Hotaru, z twarzą ciągle
mokrą od łez, rzuca się z otwartymi ramionami, by objąć swojego wybawiciela i…
dostaje w łeb. A potem jeszcze kilka razy – tyle, ile trzeba, żeby się skupiła
(wiecie, jakie są sześciolatki;-)) i zapamiętała, że pod żadnym pozorem nie
może dotknąć chłopca. W końcu do Hotaru dociera, że to nie są żarty i jeśli nie
zastosuje się do tego zakazu, tajemniczy młodzieniec zniknie. Gin wyprowadza
dziewczynkę z lasu, ale Hotaru wraca: następnego dnia, i kolejnego, aż do końca
wakacji, a potem co roku latem. W miarę jak zmniejsza się różnica wieku między
nimi i rośnie tęsknota, która nie pozwala im o sobie zapomnieć, pragnienie
bliskości staje się coraz bardziej nieznośne…
Fabuła
tej eliptycznej, poetyckiej opowieści koncentruje się na wydarzeniach z
wakacji, zaś o zwykłym życiu Hotaru dowiadujemy się bardzo niewiele, a nawet i
te krótkie ujęcia odnoszą się zawsze do lata, marzeń o Ginie oraz lasu duchów.
Ta konsekwentna kompozycja sprawia, że opowieść – pomimo że toczy się
niespiesznie, a napięcie odczuwa się tylko w wymiarze emocjonalnym – jest spójna
i harmonijnie się rozwija. Opowieść o Hotaru i Ginie została przedstawiona
bardzo subtelnie i naturalnie, bez przesadnego dramatyzmu, a jednak pod jej
lekkością kryje się bardzo przemyślana struktura, przywodząca na myśl klasyczne
tragedie: mamy tu od pierwszego aktu strzelbę i ona oczywiście wypala, kiedy
trzeba.
Można
nazywać Hotarubi no Mori e przypowieścią
o potrzebie bliskości lub akceptacji odmienności, ale wydaje mi się, że ta
historia jest na tyle eteryczna (jak sam Gin), że nie powinno się jej obciążać
takimi kamiennymi wstęgami rodem z posągów nagrobnych. Chociaż ta historia
nadawałaby się na jakąś legendę, rozgrywa się jednak współcześnie, a jej romantyczny
wydźwięk został zgrabnie zestawiony ze scenami komicznymi lub dobrodusznie
trywialnymi (źródłem tej „przyziemności” jest przede wszystkim sympatyczny dziadek
Hotaru – a to pluje pestkami arbuza, a to obcina sobie paznokcie u nóg…).
Bardzo
przypadła mi do gustu ta nastrojowa, prosta i ciepła opowieść – warto poświęcić
45 minut, by poprzechadzać się po cudownie zielonym, poznaczonym plamami słońca
lesie duchów i na chwilę zapomnieć o wszystkim.
Brzmi świetnie, na pewno obejrzę w wolnej chwili ;)
OdpowiedzUsuńwarto! Pozdrawiam :-)
UsuńPamiętam jak to oglądałam :D
OdpowiedzUsuńPopłakałam się choć obiecywałam, że się powstrzymam xD
Ja byłam twarda aż do końca ;-)
Usuńkocham ten film <3 płakałam na końcu, jeju, nie jestem tak twarda, choć na tak wrażliwą nie wyglądam o.O Nom, ale cała opowieść jest po prostu magiczna i nawet zgrana z tymi komediowymi bądź trywialnymi scenami ^^
OdpowiedzUsuńMagiczna to dobre słowo :-) Strasznie mi się podobały te stwory, które hasały po zaklętym lesie
Usuńtak, one były świetne <3
Usuń