niedziela, 11 marca 2012

Narzeczona dla kota - Studio Ghibli


Narzeczona dla kota (The cat returns, Neko no Ongaeshi) 
Studio Ghibli, 2002
reż. Hiroyuki Morita

Wszyscy w dzieciństwie nasłuchaliśmy się bajek o tym, jak to uprzejmie przeprowadzona przez ulicę staruszka okazuje się dobrą wróżką, a uratowana z opresji żaba przemienia się niespodziewanie w pięknego księcia. Okazuje się, że rzecz ma się podobnie z kotami. Nieco podobnie – bo przecież z kotami nigdy nie wiadomo…
Pewnego dnia Haru ratuje kota, w ostatniej chwili wyciągając go spod kół samochodu. Wkrótce okazuje się, że to nie byle jaki kot, lecz sam książę Królestwa Kotów, Luna – a jego ojciec i wszyscy koci poddani są tak wdzięczni Haru, że postanawiają ją uhonorować… na swój sposób. Dziewczynka otrzymuje między innymi zapas żywych myszy w eleganckich pudełeczkach (które niestety zostają zdeponowane w jej szkolnej szafce – tak jakby miała dotąd mało problemów w szkole) oraz prywatne poletko kocimiętki. Na tym jednak wspaniałomyślność kociego króla się nie kończy: postanawia wydać Haru za księcia Lunę. Niezależnie od tego, czy ona tego chce, czy nie. 
Zdesperowana Haru znajduje pomoc w dość nieoczekiwanym miejscu: w Biurze do Spraw Kotów, prowadzonym przez rycerskiego kota Barona. Jednak mimo połączonych wysiłków Barona, gburowatego kocura Muty i kruka Toto dziewczynka zostaje porwana do Królestwa Kotów. Wydaje się, mariaż z kotem będzie nieunikniony, a co więcej – Haru sama zaczyna się zamieniać w kotkę… Na szczęście Baron ma kilka asów w rękawie. 
Narzeczona dla kota to bardzo przyjemny film skierowany do młodszych widzów oraz, oczywiście, dla wszystkich wielbicieli kotów. W porównaniu z innymi produkcjami studia Ghibli fabuła może wydawać się dość nieskomplikowana, ale ta prostota ma swoje plusy: najmłodsi nie będą mieć problemów ze zrozumieniem tej bajki (czasami się zastanawiam, jak dzieci odbierają Księżniczkę Mononoke i czy nie mają po niej nocnych koszmarów). Narzeczona dla kota to propozycja lżejsza niż największe hity Ghibli (którymi dla mnie bez wątpienia są Ruchomy zamek Hauru i Spirited Away. W krainie bogów), która jednocześnie skupia w sobie takie zalety filmów tej wytwórni jak piękna, lekka kreska, przyjazna i pogodna kolorystyka, dobrze dobrana muzyka i sympatyczni, zróżnicowani bohaterowie. Wszyscy wieczni spóźnialscy na pewno polubią roztrzepaną Haru, zaś mnie najbardziej przypadł do gustu tłusty kot Muta, zblazowany weteran wielu przygód, który w Królestwie Kotów jest kimś w rodzaju antybohatera narodowego. Kot Baron to z kolei zupełnie inna bajka – dosłownie i w przenośni. Ci, którzy widzieli anime Szept serca, od razu rozpoznają zaczarowany posążek kota, który ożywa dzięki magii. Zresztą, wydaje się, że istnieje tajemnicze przejście między tymi filmami, łączące Biuro do Spraw Kotów z pewnym niezwykłym antykwariatem. Drogę zna na pewno kot Muta, więc jeśli zobaczycie na ulicy białego, tłustego kocura, zdecydowanie warto za nim pójść…    



3 komentarze:

  1. Uwielbiam to anime, w ogóle jestem fanką Ghibli :D
    Notka świetna :) Bardzo miło się ją czytało.
    Ja też interesuję się anime i właściwie dopiero zaczynam pisać bloga na blogspot. Zapraszam :)
    http://anime-day-wonderland.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :-) Bardzo chętnie odwiedzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten film!!! Zresztą sama mi go dałaś:) Bardzo ładna jest też sama animacja! Mi bardzo podobają się rysunki na przykład w stylu Virginii Mori-http://virginiamori.tumblr.com/ ale studio Ghibli za każdym razem daje popisowy numer każdym ze swoich filmów!Notki piszesz świetne, od razu człowiek się w nich zaczytuje! Przy innych notkach TEJ długości od razu wpisuję TLDR ale twoje są suuper:) Ale przecież na codzień pracujesz z książkami, nie;)?

    OdpowiedzUsuń