Spice & Wolf
13 odc. po 24 min.
Studio Imagin, 2008
reż.Takeo Takahashi
na podstawie powieści Isuny Hasekury
Spice
& Wolf to jedno z tych anime, które na początku skusiły
mnie ładną kreską. Z recenzji na Tanuki Anime wywnioskowałam, że nie ma co zbyt dużo
oczekiwać po tej serii, ale co tam – przynajmniej sobie popatrzę na ładne
obrazy, pomyślałam. Pierwszy odcinek wydawał mi się dosyć dziwny: wędrowny
kupiec spotyka tajemniczą wilczą boginię urodzaju, która przybrała postać
kobiety z ogonem i uszami lisa. Hm, nie za dużo tego: wilk, lis i plony? Dotąd
nie wiem, dlaczego Holo ma lisie, a nie wilcze uszy, ale szybko przestało mi to
przeszkadzać, a historia naprawdę mnie wciągnęła, dużo bardziej, niż się
spodziewałam.
To anime, zbudowane na sprawdzonym motywie filmu
drogi, łączy ze sobą dynamiczną intrygę z ciekawie zarysowanym wątkiem
romansowym. Z tym, że intrygi dotyczą… kupiectwa, a romans rozwija się dosyć
nietypowo. Główni bohaterowie, Holo i Lawrence, zawierają pakt: on w zamian za
pomoc przy transakcjach pomoże jej dotrzeć na Północ, gdzie Holo spodziewa się
spotkać swoich nieśmiertelnych pobratymców. W układ nie jest wliczone
długofalowe, uroczo podstępne uwodzenie, więc Lawrence mógłby potraktować to
jako dodatkową korzyść. Wydaje mi się, że już to wyraźne iskrzenie między nimi
wystarczyłoby, żeby nakręcić fabułę, ale poza tym mamy wątek biznesowy.
Na początku niewiele z tych wszystkich finansowych
operacji rozumiałam i właściwie planowałam słuchać tego jednym uchem, ale potem
zorientowałam się, że te wszystkie informacje o walutach, przelicznikach i „psuciu
pieniądza” są ważne i – co mnie bardzo zdziwiło – całkiem interesujące. Okazuje
się, że skomplikowana, wręcz szpiegowska intryga nie musi koniecznie dotyczyć
zamachu na porządek świata czy sukcesji tronu, ale może z równym powodzeniem
rozgrywać się w świecie finansów – nawet i na drobną skalę. Lawrence nie jest
jakimś ważnym graczem, tylko zwykłym kupcem, który usiłuje zarobić na własny
sklep – i prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałby się wplątać w
walutowo-polityczne machinacje, gdyby nie elektryzująca obecność Holo.
Holo, mądry wilk, wręcz uwielbia takie przygody,
prawdopodobnie też nowe wyzwania pomagają jej zapomnieć o odrzuceniu, jakiego
zaznała jako bogini urodzaju. Można by pomyśleć, że samolubie bawi się tą sytuacją,
ponieważ – w odróżnieniu od Lawrence’a – nie ma nic do stracenia. Ale to nie do
końca prawda… Holo stara się ukrywać swoje motywacje i prawdziwe uczucia, ale
sporo można się jednak domyślić, obserwując jej zachowanie. Na przykład tego,
że jest o wiele bardziej wrażliwa i przywiązana do Lawrence’a, niż mogłoby się
wydawać.
Dodatkowym smaczkiem tej historii jest kontekst
religijny – mamy czasy średniowiecza i Kościół przedstawiany jest jako potężna i
wpływowa polityczna organizacja. Co ciekawe, pokazywany jest głównie z zewnątrz
i bliżej poznajemy tylko Chloe, będącą w pewnym sensie jego rzeczniczką. Jest
to obraz dość naiwny, ale nie sądzę, aby rozbudowanie go było potrzebne (zwłaszcza
jeśli twórcy anime nie mieli na to konkretnego pomysłu). Ważne, że Kościół
bardzo niechętnie patrzy na przestarzałe relikty dawnych wierzeń (Czy mowa o
mnie? – mogłaby teraz zaczepnie zapytać Holo). Gdyby jego przedstawicielom
udało się schwytać kobietę-lisa, pobożni ojcowie od razu pobiegliby rozpalać
stos. No i cóż – Holo rzeczywiście wpada w ich ręce. Okazuje się, że nieśmiertelna
(choć nie do końca) boginka ma swoje słabości, które można wykorzystać, by ją
rozbroić. I tym razem nie chodzi o Lawrence’a.
Jest przygodowo, momentami krwawo (prawie wampirycznie),
urokliwie, czarująco, magicznie, niebezpiecznie… Spice & Wolf naprawdę przypadło mi do gustu (swoją drogą bardzo
ciekawe jest wyjaśnienie tytułu: Wolf – wiadomo, ale Spice?), a zarówno
początkowa, jak i końcowa piosenka przyplątały się do mnie na dłuższy czas.
Teraz z zadowoleniem zabiorę się do drugiego sezonu. Tylko znajdę kilka
smakowitych jabłek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz