11 odc. x 22 min.
2009
Production I.G.
reż. Kenji Kamiyama
Już
bardzo dawno temu chciałam napisać o Eden
of the East, ale nie umiałam się do tego zabrać, bo to anime onieśmiela
mnie tym, że jest tak dobrze zrobione – naprawdę rzadko spotyka się serię tak
świetnie zaplanowaną, spójną i intrygującą. Trudno też napisać o niej coś
konkretnego, żeby nie psuć niespodzianki tym, którzy zechcą to obejrzeć – a
naprawdę warto. Ale spróbuję ;-)
Zaczyna
się według najlepszych tradycji: od trzęsienia ziemi, którym dla młodej Saki Morimi
jest spotkanie Akiry Takizawy przed Białym Domem. Nieznajomy chłopak ratuje ją
przed przykrym spotkaniem z policją... radośnie wymachując bronią na ulicy.
Niecodzienny widok. Aha – czy wspominałam, że Takizawa jest na golasa? No więc
stoi tam na krawężniku, szeroko uśmiechnięty, nagi jak go Pan Bóg stworzył, a
poza bronią ma przy sobie tylko telefon komórkowy (może w celu złożenia
ewentualnych zażaleń do Stwórcy?). Po kilku obfitych w wydarzenia chwilach
policja i Morimi ruszają w pościg za Takizawą ulicami D.C. A potem jest już
tylko zdziwniej i zdziwniej…
Na
pierwszy rzut oka Saki Morimi może się wydawać dość gapowata, bo jej główną
rolą przez całe jedenaście odcinków jest dziwienie się i zadawanie pytań.
Trudno jednak mieć do niej o to pretensje, bo widzowie zajmują się dokładnie
tym samym i są niewiele od niej mądrzejsi, jeśli chodzi o odkrywanie tajemnic
Takizawy. Czy to możliwe, że ten z gruntu sympatyczny młody człowiek jest
terrorystą? Co ma wspólnego z wydarzeniami określanymi w Japonii jako Careless
Monday? Do czego służy jego dziwny telefon i kim jest Juiz, gotowa spełniać
wszystkie jego zachcianki? Czy naprawdę wymordował dwadzieścia tysięcy młodych niestudiujących-niepracujących
(NEET) Japończyków? Oczywiście najprościej byłoby zapytać o to wszystko samego
Takizawę, z którym Saki jest w coraz cieplejszych stosunkach – gdyby nie to, że
chłopak stracił pamięć.
Eden of the East to bardzo oryginalna, przemyślana
i świetnie wyreżyserowana seria. Szczerze mówiąc, już dawno przyzwyczaiłam się przymykać
oko na fabularne niekonsekwencje w różnych anime, przyjmując, że tak to już
jest – i chyba dlatego ciągle nie mogę wyjść z podziwu nad Eden of the East, któremu nic takiego w żadnym razie nie można
zarzucić (ale to pewnie nic dziwnego, skoro za scenariusz i reżyserię odpowiedzialny
jest Kenji Kamiyama). Wiem, że wyważona recenzja powinna zawierać też omówienie
mankamentów dzieła, ale mnie w tej serii podoba się wszystko: postaci (szczególnie
kontrast między nieco melancholijną, ufną i trochę dziecinną Saki a
energicznym, pewnym siebie Akirą), muzyka (Kenji Kawai!), tempo akcji
(połączenie dynamizmu i chwil lirycznego wyciszenia), rysunek postaci (Chika Umino!),
opening (ciekawy, nowatorski collage), poczucie humoru (nawet ci wszyscy
chłopcy bez spodni mi nie przeszkadzali, taka jestem!) – no wszystko. I dlatego
gorąco polecam tę serię Waszej uwadze.
Uwaga na
koniec: seria składa się z jedenastu odcinków, a jej kontynuacją jest film King of Eden (80 min.); w moim wydaniu
do płyty dołączone jest „streszczenie” serii zatytułowane Air Communication – w żadnym wypadku tego nie oglądajcie! To nie
jest skompresowana wersja wcześniejszych jedenastu odcinków, tylko jakichś chory
twór, którego oglądanie przypomina trochę przymusową rozmowę z ciotką, która
uparła się pokazywać nam kolekcję rodzinnych zdjęć (postaci komentują z offu,
co się dzieje na ekranie, i jest to absolutnie nieznośne). A kiedy już
obejrzycie Eden of the East i King of Eden, możecie sięgnąć po drugi film
– Paradise Lost. Ja się jeszcze nie odważyłam
(a nuż nie będzie tak dobry jak pierwsza seria i King of Eden?), ale lada dzień…! :-)