sobota, 16 lutego 2013

Last Exile


Last exile
26 odc. po 25 min.
2003
reż. Kouichi Chigira
Studio Gonzo
recenzja na Tanuki



Wielka konfuzja

Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała obejrzeć serię Last Exile – między innymi dlatego, że kupiłam od razu cztery płyty. Uznałam, że jest to nieodzowne dla mojego rozwoju, skoro to taka klasyka anime (zawsze trzeba sobie jakoś wytłumaczyć spontaniczne zakupy, prawda?). A kiedy wreszcie zaczęłam oglądać… byłam bardzo zaskoczona.

Przez pierwsze dwa odcinki nie rozumiałam prawie nic, z tego, co się działo. To znaczy byłam w stanie nadążyć za posunięciami bohaterów, ale nie miałam pojęcia, co to wszystko ma znaczyć, nie wyłaniała się z tego żadna spójna całość. Jeśli jakaś wojna, prawda, ale kto, z kim, dlaczego, od kiedy? Są jakieś misje dla kurierów, ktoś kogoś szuka, organizowane są zawody przypominające trochę te z Mrocznego widma… Ale… Zaczęłam wątpić w moje władze umysłowe – i zwątpiłabym całkiem, gdyby nie to, że przyjaciółka, która oglądała to ze mną, patrzyła na mnie podobnie zbaraniałym wzrokiem. „Ale o co chodzi?”  



Po obejrzeniu całości już wiem, ale wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli tego klasycznego anime o nieklasycznej kompozycji, polecam przeczytanie kilku recenzji albo chociaż opisów na opakowaniach płyt – chyba, że ktoś chce błądzić w ciemnościach i aż do końca zastanawiać się, co to jest Deusis, a co Guildia. Prawdę mówiąc, to błądzenie nie jest aż tak nieprzyjemne. Last Exile to bardzo skomplikowana układanka – kiedy już coś staje się jasne, pojawiają się nowe elementy i znów trzeba uruchomić mózgownicę (ach, jaka byłam z siebie dumna, kiedy wydedukowałam – całkiem wcześnie – że Silvana to okręt, a nie osoba!).



Claus, Lavie i Silvana

Przyznaję, że warstwa związana z wojną i te wszystkie tajemnicze komendy, zaciekawiły mnie najmniej, może nie jestem aż taką wielką zwolenniczką steampunku, jak mi się wydawało. Nad wyraz atrakcyjnie za to przedstawiał się dla mnie wątek dotyczący zawikłanych losów głównych bohaterów – Clausa (młodego pilota vanshipa) i Lavie (jego przyjaciółki i nawigatorki), którzy starając się ochronić tajemniczą dziewczynkę o imieniu Alvis, trafiają na Silvanę. Tam poznają dowódcę „najbezpieczniejszego okrętu”, Alexa Rowa, który należy do fascynującego gatunku ponurych mężczyzn obarczonych mroczną przeszłością i ekspresją ograniczoną do jednej miny (coś tak grumpy cat). Ale jeśli już zrobi inną minę albo okaże zainteresowanie czymś – co za emocje! Innymi ciekawymi członkami załogi Silvany są pierwszy oficer, Sophia (która ma dla widzów pewną niespodziankę w zanadrzu i zdecydowanie powinna chodzić tylko i wyłącznie w mundurze), szaleńczo ambitna Tatiana Wisla (czyżby…?), spokojna Alister, obdarzona świetnym słuchem Wina i – dla równowagi – grupa sympatycznych i zadziornych mechaników. Każda z postaci jest ciekawie przedstawiona i da się lubić; mnie szczególnie podobał się kontrast między Tatianą a Alister.



Cykado, kill’em all

Bohaterami z nieco innej półki są otoczona nimbem tajemniczości Alvis (na szczęście twórcom udało się nie przesłodzić tej postaci), szalona i złaaaa Delphine oraz Dio i Lucciola. Jako czarnemu charakterowi Delphine nie da się nic zarzucić: okropnie się ubiera, co chwila wybucha nieznośnym obłąkańczym śmiechem, jest rozrzutna (w świecie Prestaire to najgorsza wada, wręcz zbrodnia) i ma wyraźne skłonności sadystyczne. Brawo. Oczywiście tak przerysowana postać musi momentami stawać się komiczna i mam wrażenie, że ten efekt wzmagało zawsze pojawianie się jej wiernego sługi, Cicady, nikczemnej odmiany angielskiego Jeevesa. Beztrosko wydawane mu przez Delphine rozkazy sprawiły, że „Cykada” wszedł już do mojego domowego slangu i teraz przywołujemy go do niewykonalnych zadań (kiedy zobaczyłam, że mój samochód znów pokryła centymetrowa warstwa lodu i trzy razy grubsza pokrywa śnieżna, wiedziałam, co robić. „Cykado, zabij ten śnieg”).



Dio, brat Delphine, jest postacią zupełnie odmienną – przede wszystkim niejednoznaczną. Na początku zupełnie mi się nie spodobał (tak zresztą miało być), ale później, kiedy zaczął się rozwijać, zdecydowanie wzbudził moje zainteresowanie i na koniec byłam bardzo rozczarowana, że właściwie nikogo nie obchodziło, co się z nim stało. Z Delphine można się śmiać, ale los Dio jest naprawdę poruszający i ta postać zapada w pamięć.



Kusząca niedoskonałość

Last Exile nazwałabym serią fascynująco niedoskonałą – jest w niej sporo niedociągnięć, niekonsekwencji, urwanych wątków, uproszczeń, ale jej rozmach zachwyca i każe zapomnieć o wszystkich usterkach. Z sympatycznymi bohaterami trudno się pożegnać, a tajemnicza poetyckość mysterionów będących kluczem do tytułowego last exile naprawdę działa na wyobraźnię. Myślę, że chętnie kiedyś wrócę do tej serii – z ogromną satysfakcją, że wiem, o co chodzi.