niedziela, 11 marca 2012

Ouran Host Club


Ouran High School Host Club 
2006
na podstawie mangi Bisco Hatori
26 odcinków po 24 min.


Prywatna średnia szkoła Ouran może okazać się prawdziwym labiryntem dla osoby, która dostaje się tam jako skromny stypendysta. Nigdy nie wiadomo, na jakie pomysły wpadną znudzone latorośle bogaczy… i co może się kryć za zupełnie przeciętnymi drzwiami. O niebezpieczeństwach samotnych wędrówek po szkole przekonuje się Haruhi – na pierwszy rzut oka: ubogi stypendysta, nieciekawy geek w okularach i paskudnym swetrze. Przypadkowo odkrywa Ouran Host Club, klub eleganckich bawidamków, którzy zajmują się dotrzymywaniem uczennicom towarzystwa przy herbacie i kulturalnych pogawędkach. Klub składa się z sześciu członków, prezentujących określone typy: Tamaki (książę), Kyoya (opanowany intelektualista), Hikaru i Kaoru (diabelskie bliźniaki), Honey (lolita boy), Mori (milczący, silny mężczyzna). Host club jest nieco zaskoczony wizytą Haruhi, ale zawsze otwarty na zysk, tak więc od razu przedstawia przerażonemu pierwszakowi swoją ofertę. Haruhi usiłuje się dyskretnie wycofać i umknąć, gdzie pieprz rośnie przed tymi wariatami, ale niestety po drodze tłucze bardzo drogą, barrdzo zabytkową wazę… Jedynym wyjściem z sytuacji jest odpracowanie szkody w klubie: Haruhi zostaje przyjęty do host clubu jako chłopiec na posyłki. Sprawa robi się bardziej skomplikowana, gdy okazuje się, że tak naprawdę klub wzbogacił się o dziewczynę na posyłki… Haruhi awansuje na pełnoprawnego członka klubu i ukrywając swoją dziewczęcą tożsamość przed klientkami, odpracowuje cierpliwie swój dług. Często wiąże się to z braniem udziału z szalonych przedsięwzięciach. Właściwie to prawie zawsze – bo czego jak czego, ale rozmachu host clubowi nie brakuje! Jak rozsądna, przyzwyczajona do ciężkiej pracy i oszczędności dziewczyna poradzi sobie w grupie rozpieszczonych, próżnych i pewnych siebie młodych bogaczy?

Wirujące płatki róż
Kiedy zaczęłam oglądać Ouran Host Club w kwestii anime byłam wybitnie zielona (tzn. nawet bardziej niż teraz;-)) – poza zapamiętanym z głębokiego dzieciństwa Generałem Daimosem & co znałam tylko klasyczne produkcje studia Ghibli. Do sięgnięcia po Ouran zachęcił mnie trailer znaleziony na YouTube, który – jak się o wiele później okazało – był całkowicie „nieoficjalny” i  skonstruowany tak, by przedstawić serię dokładnie na odwrót. Tak więc zupełnie nie byłam przygotowana na to, co miało mnie spotkać… Oglądanie pierwszego odcinka wyglądało trochę jak moje pierwsze spotkanie z mango – dlaczego to wygląda jak brzoskwinia, a pachnie jak sosna? Ilość efektów super-deformed mnie całkowicie oszołomiła, doszłam do wniosku, że schemat narracyjny jest tak przerysowany, bo to anime adresowane do półgłówków,  i utonęłam w powodzi wirujących płatków róż… Dopiero później zaczęłam w tym wszystkim rozpoznawać żartobliwą grę z konwencją shōjo (kiedy dowiedziałam się, co to jest shōjo i haremówka;-))  – tak więc nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego po pierwszym odcinku zdecydowałam się obejrzeć następne… ale to był dobry pomysł! Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że to jedno z lepszych anime, jakie widziałam – gorąco zachwalam je moim otaku-przyjaciołom i być może nawet niedługo będę w stanie im pożyczyć mój cenny egzemplarz (obecnie wciąż należałoby użyć ciężkiej maszynerii, żeby mi go odebrać).

Trzy razy na tak!
Co jest takiego wyjątkowego w Ouran? Przede wszystkim jest to anime cudownie gęste, bez dłużyzn i odcinków-zapychaczy. Po drugie pod tą całą warstwą gry z konwencją znajdujemy satysfakcjonującą, pożywną pestkę: ciekawie przedstawioną sieć skomplikowanych relacji, zależności i emocjonalnych utarczek między bohaterami. Sceny z przypadkowym wpadaniem do zajętej przebieralni są na szczęście nie aż tak liczne, jakby mogły być.
[ Z rozmowy z Nie-otaku na temat zaobserwowanego w anime upodobania do scen przebierania:
Kuzynka Sasza: Podoba mi się to anime, ale nie rozumiem, dlaczego wpadanie do dziewczęcej przebieralni to dla nich podstawa udanego żartu sytuacyjnego… No nie wiem, bez przerwy tak jest – masz tam grupę licealistów w pierwszej klasie i siup, jakiś chłopak przypadkiem wpada do dziewczęcej szatni i jest taki zszokowany i zdziwiony, że dziewczyny wyglądają jak dziewczyny. Potem anime się rozwija, są w następnej klasie, i znów chłopcy zupełnym przypadkiem wlatują do damskiej przebieralni…
Nie-otaku: Ale są już mniej zdziwieni.]
Po trzecie bohaterowie są tak cudownie przykrojeni, że nie tylko reprezentują poszczególne typy (poza Haruhi, która jest jakością sama w sobie), ale również są wielowymiarowymi, niepowtarzalnymi postaciami, których motywacje są w toku akcji stopniowo odsłaniane lub kwestionowane.

Kyoya, Haruhi i Tamaki
Dla mnie największą zagadką był Kyoya jako ten, któremu najlepiej wychodzi manipulowanie innymi – i ogromną przyjemność sprawił mi odcinek 24 (And so Kyoya met him!), w którym okazuje się, że na urok Tamakiego nie ma mocnych;-) Baardzo podobał mi się też pomysł z „obrazem trzeciego syna” Kyoyi; wydaje mi się, że to dobry przykład szalenie pozytywnej wymowy tego cyklu.
W centrum zainteresowania pozostaje oczywiście Haruhi, mocny kontrapunkt dla zwariowanych hostów. Nie wiem, czy kiedyś się to zmieni, ale jak na razie jest moją ulubioną bohaterką anime – we wszystkich innych anime, które mi się bardzo podobały, głównym atutem była fabuła (Eden of the East, Noein, klasyki Ghibli), natomiast brakowało wyrazistej żeńskiej postaci tego typu.
Mimo że cała załoga hostów poświęca Haruhi tyle uwagi i właściwie robi z niej swoją wychuchaną maskotkę, Haruhi pozostaje wiecznym obserwatorką, tą, która nie daje się porwać swojej roli, ale stoi mocno na ziemi. Chociaż nigdy nie miesza się w rozgrywki bliźniaków Hitahiin, jako jedyna jest w stanie ich rozróżnić i spacyfikować (aczkolwiek Kaoru i Hikaru też mają na nią swoje sposoby). Spokojnie przetrzymuje atak uroku Tamakiego i udaje jej się go tak rozsądnie „prowadzić”, że nieszczęsny chłopiec nie tylko innych, ale i siebie oszukuje, że chce być dla Haruhi tylko „tatusiem” i bronić ją przed niechcianymi adoratorami. [Swoją drogą uwielbiam „wewnętrzne kino” Tamakiego! :-] Rozszyfrowuje Kyoyę. Haruhi tak skupia się na obserwowaniu innych, że często całkowicie zapomina o samej sobie – i ta przeźroczystość jest jedną z jej zalet. Jednocześnie to niezwracanie na samą siebie uwagi bywa niebezpieczne, co w końcu udowodnił jej przewrotny Kyoya (odc. 8, The Sun, the Sea, the Host Club!).  
Z Haruhi najsilniej powiązany jest Tamaki, centrum i serce host clubu (nie rozum, mózgiem jest Kyoya – i to widać;-)) A przynajmniej chciałby być najsilniej powiązany… Tymczasem Haruhi ma z czego wybierać, co jest co jakiś czas dyskretnie przypominane (w którymś momencie byłam pewna, że powinna zainteresować się Morim). Dlaczego ostatecznie możemy dojść do przekonania, że Haruhi skłania się ku Tamakiemu? Bo to poczciwy chłopiec jest :-) Kolejną zaletą Ouran jest stosowanie chwytu, który zawsze i wszędzie mnie łapie za serce: ktoś okazuje się lepszy, niż można by podejrzewać. Haruhi często obnaża szlachetną stronę charakteru Kyoyi, nieoczekiwane zalety Honey wychodzą właściwie same z siebie, ale jeśli chodzi o Tamakiego to nawet nie trzeba specjalnie szukać… Tamaki po prostu jest rycerzem na białym koniu :->     

Bliźniaki
Ouran podejmuje (w sposób żartobliwy, ale nie płytki) kwestię, nad którą zastanawiałam się od zawsze: jak to jest z tymi bliźniakami? Czy nie mają problemu z własną tożsamością? Czy jeśli na gruncie towarzyskim występują w duecie, to nie mają wątpliwości, czy dana osoba tak naprawdę lubi bliźniaka A czy B? Znane mi pary bliźniąt twierdziły, że podobne pytania ich nigdy nie dręczyły – może rzeczywiście jest to wydumany problem, wymyślony przez ludzi, którzy nie mają bliźniaka. Tak czy inaczej, został w Ouran Host Club omówiony w sposób całkowicie mnie satysfakcjonujący  (odc. 20).

Czego zjeść się nie da
Czy seria Ouran ma jakieś wady? Zapewne tak… Jeśli komuś zależy, może próbować mnie przekonywać;-) Poza lekkim zgrzytem w końcówce (ostatnie dwa odcinki wprowadzają zupełnie nowy zakręt akcji tak ni z gruszki ni z pietruszki), który jestem w stanie tak czy inaczej sobie wytłumaczyć, wszystko mi się podobało. I ładna kreska, i muzyka, i pogoda atmosfera, i oryginalność całej serii. Mimo że najwięcej „wyciągną” z Ouran widzowie dobrze zaznajomieni z typowymi anime  shōjo, którzy rozpoznają parodiowane schematy, nawet taki zielony otaku jak ja był w stanie złapać aluzję:-> I naprawdę świetnie się bawić. 



Moribito - Guardian of The Spirit


Serei no Moribito (Guardian of the Spirit)
reż. Kenji Kamiyana, 2007
na postawie powieści Nahoko Uehashi
seria 26 odcinków po 25 min. 



Kiedy młoda wojowniczka Balsa z górskiej krainy Kanbal ratuje przed utonięciem młodego księcia Chaguma, syna cesarza kraju Yogo, doświadczenie podpowiada jej, że mogą z tego wyniknąć kłopoty – ale nie domyśla się, że właśnie rozpoczyna się przygoda, która może jej pomóc wypełnić złożoną niegdyś przysięgę. Balsa zostaje w sposób stanowczy zaproszona do pałacu cesarza, gdzie w nocy składa jej wizytę niezwykły gość – matka uratowanego chłopca, Ni-no-Kisaki, druga cesarzowa. Żona cesarza prosi wojowniczkę, aby wzięła Chaguma pod opiekę. Życie młodszego syna cesarza wisi na włosku, ponieważ najwyraźniej został opętany przez złego ducha wody, a jego ojciec, nie widząc innego wyjścia, chce zgładzić chłopca, aby uratować kraj. Balsa decyduje się zaopiekować Chagumem i ucieka wraz z młodym księciem z pałacu. Specjalnie wyszkolonej grupie wiernych cesarzowi wojowników szybko  udaje się przejrzeć plan kobiet, które podpalają sypialnię księcia, aby upozorować jego śmierć i zatrzeć ślady, i już wkrótce Balsa musi im stawić czoła. Nie ma wątpliwości, że po mistrzowsku władająca włócznią wojowniczka jest w stanie pokonać żołnierzy cesarza, sęk jednak w tym, że Balsa przysięgła za wszelką cenę chronić każde ludzkie życie i nie zabijać. Tymczasem ścigający ją i chłopca mężczyźni nie mają podobnych oporów…
Z pomocą rannej Balsie przychodzi jej stary przyjaciel Tanda, zielarz i uzdrowiciel. On i jego mistrzyni, szamanka Torogai, potrafią rozpoznać naturę ducha zamieszkującego ciało Chaguma – jest to jajo boga wody. Jako jego opiekun Chagum zaczyna żyć na pograniczu dwóch światów: realnego Sagu i czarodziejskiego Nayug, zamieszkanego przez duchy i tajemnicze stworzenia. Niestety ani Tanda ani Torogai nie potrafią określić, jakim rodzajem ducha jest jajo. Oficjalne legendy Yogo głoszą, że założyciel Nowego Cesarstwa Yogo, przodek Chaguma, pokonał złego ducha wody i zapewnił tym samym dobrobyt utworzonemu przez siebie państwu. Jednak wśród ludu zamieszkującego odległe górskie wioski zachowały się zupełnie inne opowieści o wodnym duchu i jego ludzkim opiekunie. Okazuje się, że Chagum nie jest pierwszym chłopcem wybranym na opiekuna odradzającego się ducha wody – podobna historia wydarzyła się sto lat wcześniej. Im więcej szczegółów tej opowieści poznają Togorai, jej uczeń i Balsa, tym wyraźniej zdają sobie sprawę z tego, że życiu chłopca zagraża o wiele większe niebezpieczeństwo, niż się początkowo wydawało. Jeśli wcześniej nie dopadną go wojownicy cesarza, w dniu narodzin ducha wody Chagum może zginąć, rozszarpany przez bestię z Nayug…

Tyle dobrego!
Oparte na powieści Nahoko Uehashi anime to prawdziwa gratka dla miłośników klasycznych, dopracowanych w szczegółach i pełnych rozmachu epickich opowieści. Wojowniczka spłacająca honorowy dług, książę, który musi porzucić wygody pałacu i nauczyć się twardego życia zwykłych ludzi, pradawna legenda podważająca oficjalną historię wielkiego państwa, zaciekłe pojedynki wytrawnych wojowników, alternatywny, niezrozumiały świat duchów, dojrzewająca długo miłość, która rodzi się między dobrymi przyjaciółmi, walka między obowiązkiem a głosem serca… Można powiedzieć, że serii Moribito niczego nie brakuje. Tymczasem akcja opowieści toczy się dość niespiesznie i pozwala widzowi delektować się poszczególnymi wątkami tej historii – napięcie związane z niepewnością dalszych losów Chaguma rośnie powoli, ale nieustannie.

Szczególne powołanie
Jakkolwiek seria Moribito jest opowieścią na wskroś oryginalną, została oparta na wielokrotnych powtórzeniach tego samego schematu. Ów powtarzający się wątek to historia ludzi, którzy zdecydowali się wziąć odpowiedzialność za życie drugiej osoby – Balsa, wychowana przez Jiguro, który poświęcił dla niej swoją przyszłość, bierze pod opiekę Chaguma, który z kolei jest odpowiedzialny za jajo ducha wody, które w sobie nosi. Oczywiście ta historia sięga o wiele dalej w przeszłość – aż do pierwszego opiekuna odradzającego się ducha wody. Młody książę Chagum przechodzi długą drogę, zanim udaje mu się pojąć tę zadziwiającą zależność i dokonać ważnego wyboru: chłopiec decyduje się pogodzić z własnym przeznaczeniem i za wszelką cenę chronić jajo, poświęcając się dla dobra kraju. Nie chodzi tu jednak o zwykłe poczucie obowiązku, ale o wybór zarówno moralny, jak i emocjonalny. To, dlaczego ktoś decyduje się oddać za kogoś życie, pozostaje zagadką – zarówno Jiguro, jak i Balsą w momencie przyjęcia odpowiedzialności za życie swojego podopiecznego nie mogły kierować żadne uczucia przywiązania, ponieważ wtedy jeszcze nie znali dzieci, które zdecydowali się chronić. Dla Jiguro Balsa była tylko córką przyjaciela, a Chagum jest dla Balsy początkowo tylko książątkiem, które przypadkiem uratowała. Oczywiście, jeszcze mniej wie o duchu wody Chagum. A jednak wszyscy oni decydują się porzucić swoje dotychczasowe życie, aby strzec swojego podopiecznego. Nie chodzi tu więc także o miłość (a przynajmniej nie na początku). Ten schemat zakorzeniony jest raczej w odwiecznym, magicznym cyklu natury, który spaja światy Sagu i Nayug. Owemu magicznemu porządkowi sprzeciwiają się oficjalne władze Yogo; ich wyrazicielem jest cesarz, który decyduje się zgładzić swojego młodszego syna. Możemy oczywiście tłumaczyć władczego tatusia i wskazywać na to, że ten wybór między dobrem państwa a życiem własnego dziecka musiał być dla niego tragicznie trudny, ale cóż, polubić to go raczej nie polubimy (zwłaszcza że jest po cesarsku emocjonalnie daleki i niedostępny). Na pewno łatwiej było mu dokonać tego wyboru, zważywszy na to, że Chagum był młodszym synem, a nie następcą tronu. Oczywiście, dla matki Chaguma sprawy wcale nie przedstawiały się tak prosto… i podjęła zupełnie inną decyzję.

Wszyscy chcą dobrze
Ciekawe jest to, że motywacje wszystkich bohaterów są w zasadzie szlachetne, a ich cele okazują się całkowicie sprzeczne. Cesarz chce uratować swoje państwo, nawet za cenę życia swojego syna. Żona cesarza chce ocalić swoje jedyne dziecko. Balsa chce ochronić Chaguma i wypełnić swoją przysięgę – chłopiec ma być ósmym, ostatnim, ocalonym przez nią życiem. Torogai chce uratować kruchą równowagę między światami Sagu i Nayug. Wojownicy cesarza chcą wypełnić rozkazy władcy i ocalić państwo. Jin, jeden z żołnierzy, chce osobiście zabić Chaguma, aby oszczędzić chłopcu strasznego doświadczenia, jakim byłoby poniesienie śmierci z ręki własnego ojca. Shuga, nadworny wróżbita i astrolog, chce odczytać zapomnianą historię państwa, by odnaleźć sposób na ocalenie cesarstwa i Chaguma. Stawką w tej grze jest życia chłopca, opiekuna odradzającego się ducha wody. Mimo iż nie ma on wrogów, część bohaterów pragnie doprowadzić do jego śmierci, a część będzie zażarcie walczyć o jego życie i wypełnienie się jego przeznaczenia. Nie wiadomo, czy wszystko to dobrze by się skończyło, gdyby nie to, że trzecią stroną tej rozgrywki jest nieprzewidywalny, tajemniczy świat boskich sił natury – Nayug.

Czego zjeść się nie da
Adaptacja anime powieści Moribito jest bardzo udana: dopracowana, pełna w każdym tego słowa znaczeniu i satysfakcjonująca. Muzyką zajął się Kenji Kawai; melodia piosenki Naji chodziła za mną jeszcze bardzo długo po tym, jak skończyłam oglądać. Jedyne, co mi niekiedy przeszkadzało, to dość powolny rozwój akcji – i to uznaję za jedyny minus tej wspaniałej serii.  

Recenzja na Tanuki Anime

Narzeczona dla kota - Studio Ghibli


Narzeczona dla kota (The cat returns, Neko no Ongaeshi) 
Studio Ghibli, 2002
reż. Hiroyuki Morita

Wszyscy w dzieciństwie nasłuchaliśmy się bajek o tym, jak to uprzejmie przeprowadzona przez ulicę staruszka okazuje się dobrą wróżką, a uratowana z opresji żaba przemienia się niespodziewanie w pięknego księcia. Okazuje się, że rzecz ma się podobnie z kotami. Nieco podobnie – bo przecież z kotami nigdy nie wiadomo…
Pewnego dnia Haru ratuje kota, w ostatniej chwili wyciągając go spod kół samochodu. Wkrótce okazuje się, że to nie byle jaki kot, lecz sam książę Królestwa Kotów, Luna – a jego ojciec i wszyscy koci poddani są tak wdzięczni Haru, że postanawiają ją uhonorować… na swój sposób. Dziewczynka otrzymuje między innymi zapas żywych myszy w eleganckich pudełeczkach (które niestety zostają zdeponowane w jej szkolnej szafce – tak jakby miała dotąd mało problemów w szkole) oraz prywatne poletko kocimiętki. Na tym jednak wspaniałomyślność kociego króla się nie kończy: postanawia wydać Haru za księcia Lunę. Niezależnie od tego, czy ona tego chce, czy nie. 
Zdesperowana Haru znajduje pomoc w dość nieoczekiwanym miejscu: w Biurze do Spraw Kotów, prowadzonym przez rycerskiego kota Barona. Jednak mimo połączonych wysiłków Barona, gburowatego kocura Muty i kruka Toto dziewczynka zostaje porwana do Królestwa Kotów. Wydaje się, mariaż z kotem będzie nieunikniony, a co więcej – Haru sama zaczyna się zamieniać w kotkę… Na szczęście Baron ma kilka asów w rękawie. 
Narzeczona dla kota to bardzo przyjemny film skierowany do młodszych widzów oraz, oczywiście, dla wszystkich wielbicieli kotów. W porównaniu z innymi produkcjami studia Ghibli fabuła może wydawać się dość nieskomplikowana, ale ta prostota ma swoje plusy: najmłodsi nie będą mieć problemów ze zrozumieniem tej bajki (czasami się zastanawiam, jak dzieci odbierają Księżniczkę Mononoke i czy nie mają po niej nocnych koszmarów). Narzeczona dla kota to propozycja lżejsza niż największe hity Ghibli (którymi dla mnie bez wątpienia są Ruchomy zamek Hauru i Spirited Away. W krainie bogów), która jednocześnie skupia w sobie takie zalety filmów tej wytwórni jak piękna, lekka kreska, przyjazna i pogodna kolorystyka, dobrze dobrana muzyka i sympatyczni, zróżnicowani bohaterowie. Wszyscy wieczni spóźnialscy na pewno polubią roztrzepaną Haru, zaś mnie najbardziej przypadł do gustu tłusty kot Muta, zblazowany weteran wielu przygód, który w Królestwie Kotów jest kimś w rodzaju antybohatera narodowego. Kot Baron to z kolei zupełnie inna bajka – dosłownie i w przenośni. Ci, którzy widzieli anime Szept serca, od razu rozpoznają zaczarowany posążek kota, który ożywa dzięki magii. Zresztą, wydaje się, że istnieje tajemnicze przejście między tymi filmami, łączące Biuro do Spraw Kotów z pewnym niezwykłym antykwariatem. Drogę zna na pewno kot Muta, więc jeśli zobaczycie na ulicy białego, tłustego kocura, zdecydowanie warto za nim pójść…